+17
HanDanielZhao 5 grudnia 2015 22:23
Nazywam się Han, jestem kolejnym podróżoholikiem, moją przygodę z podróży zaczęła się od momentu przeprowadzki do Polski z rodzicami. Zacząłem po świecie jeździć mając już 17 lat, w ciągu 6 lat zwiedziłem 32 państw świata. Nigdy nie miałem odwagi napisać o swoich podróżach po polsku, bo pewnie zdążyliście zauważyć, że niektóre końcówki jeszcze nie potrafię odmienić, ale jestem w dobrej drodze :) Więc nie śmiejcie jak coś śmiesznego napisałem.

Zaczął się rok akademicki na szalonym wydziale lekarskim w Katowicach, nikt nie ma czasu na nic, a ja jako jedyny wyszukuje codziennie bilety lotnicze i jaram się kolejnymi wyjazdami. Długo się nad tym zastanawiałem gdzie ja pojadę na ten tydzień wolny od zajęć w listopadzie. W końcu po długim wahaniu, zdecydowałem się ponownie zwiedzić Maroko.

Obiecałem sobie, że nigdy nigdzie drugi raz, natomiast kusiło mnie strasznie słońce w środku zimy. Zabrałem stary użyty rok temu Lonely Planet i plecaczki w wymiarze bagażu podręcznego Wizz Air i ruszyłem się w podróż.



Za cały pobyt: 06.11.2015-13.11.2015 (8 dni, 7 nocy) - ok. 700zł

Katowice - Bolonia - Mediolan - Marrakesh - 200zł
Megabus z bolonii do mediolanu - 15zł
Mediolan - Mediolan Bergamo airport - 20zł
Powrót z Bergamo do lotniska w Bolonii z Blablacar- 80zł
Jedzenie w Maroku - 80zł
Pobyt w Merzouga (Sahara) - 160zł (400diram)
Zakupy w Marrakeszu - 120zł
Transport - 80zł (jeździłem głównie na stopa)
Hotele - 140zł (trochę z Couchsurfingu, trochę kierowcy mnie przekimał, trochę hotele)

MARRAKESZ!

Po zajęciach z patomorfologii wróćiłem szybko do domu zjeść obiad. Żeby oszczędzać na każdą groszę to pojechałem autobusem miejskim, który jedzie ode mnie do Pyrzowic ok. 2h30min, a autobus express na lotnisku ok. 1h 25min. Okazuje się, że się spóźnił jeden autobus, i nie udało mi się przesiadać na kolejny, na szczęście było opóźnienie samolotu z powodu pogody, miałem dodatkowo 2 godziny dla siebie.



Lot wylądował bezpiecznie w Bolonii ok. 20, szybko pobiegłem na autobus do centrum Bolonii, ledwo zdążyłem na megabus do Mediolanu. Przykre było to, że samolot z Mediolanu do Marrakeszu jest dopiero o 6 rano, absolutnie się nie opłacało nigdzie przenocować, związku z tym, włóczyłem się po Mediolanie jak bezdomny do 3 nad ranem. W sumie nigdy nie zwracałem uwagi na czystości w Mediolanie jak byłem w poprzednich latach, ale wszędzie kupy śmieci, nie smacznie to wyglądało.



Kiedy widzisz, że zbiera się grupa kobiet z chustkami na głowie, mężczyzn z ciężkimi torbami, to wiesz, że lecisz do krajów arabskich.




Mimo to, że mam polski paszport w ręku, strażacy często mnie zaczepiają, i pytają skąd jestem, co robię w Polsce (WTF?), dla niektórych jest to niepojęte, że osoba z azjatyckimi rysami twarzy może być Polakiem.

Za karty sim zapłąciłem 30zł (obejmuje internet 1GB na 7dni), polecam Telecome Maroc, jest na lotnisku,, mimo, że internet 3G, śmiga naprawdę bezproblemowo.

Zadzwoniłem do Amine, mój pierwszy host z Marrakeszu, i czekałem na niego na lotnisku.

Może wam powiem dlaczego mam wielki sentyment do Marrakeszu, ostatnio jak byłem czyli w 2014 r. nocowałem w pięciogwiazdkowym hotelu za 16zł, dzięki promocjom na Fly4free, żałuję, że byłem tylko przez dwie nocy, czułem się jak król, oto zdjęcia hotelu z zeszłego roku:












Amine się pojawił ze swoim motorem, i pojechaliśmy do Medina na pyszny jogurt owocowy







To jest to czego mi brakowało w zeszłym roku - lokalni znajomi! Myślę, że szczególnie w Maroku, jeżeli jesteś z miejscowym, od razu stajesz się też miejscowym. Dostajesz prawdziwą cenę, wiesz gdzie jest najlepsze Tajine, najlpesze ślimaki, jesteś w stanie się odnaleźć w tym chaotycznym mieście.









Po chodzeniu po mieście, wróciliśmy do jego domu, żeby zostawić plecak, Amine mieszka 20km od centrum Marrakeszu, jest informatykiem, pracuje i kończy właśnie studia, w domu mieszka też rodzina i siostra. Jego mama się bardzo ucieszyła na mój widok, kazała mi usiąść i mam się czuć jak w domu. Ona robiła wszystko, przyniosła nam herbatę, daktyle, i jakieś herbatniki, przyniosła mi później koc i poduszko, powiedziała, że mogę się zdrzemnąć jeśli jestem zmęczony. Pytałem Amine gdzie mogę się umyć, w końcu cały dzień bez prysznicu. Zapytał czy chcę iść do Hammam, powiedziałem, że czemu nie. Więc mama Amina zaczęła przygotowywać dla mnie cały zestaw do Hammam, plastykowe krzesełko, wiadro, i ręcznik, wrzuciłem wszystko do wiadra, założyłem kapcie i poszedłem do Hammam, byłem podekscytowany, bo zawsze chciałem iść do Hammam, a nigdy nie wiem gdzie to jest, a tu się okazuje, że tuż za rogiem, przy małym sklepiku, dobrze, że mam Amine, bo w życiu bym nie znalazł.



Hammam to starożytne łaźnie gdzie ludzie do tej pory chodzą i się myją. Tak w rzeczywistości to nie ma tam basen, tylko krany gdzie jeden leci gorąca woda, a drugi zimna. Polewasz gotową wymieszaną wodę w odpowiednim temperaturze na ciele. i myjesz z mydłami. Po łaźni chodzi taki Pan który później jeszcze wycierał skórę klientom specjalną gąbką, żeby martwe naskórki się wyczyściły, po to, żeby uzyskać gładką skórę. Ja niestety taką gąbkę nie posiadałem, a co do sposobu mycia w Hammam, to wam nic nie powiem, słabo widziałem bez okularów więc w sumie to myłem się po swojemu.

Amine po mnie przyszedł po godzinie, zdrzemnęliśmy się chwile w domu i poszliśmy znowu na plac Djemaa el Fna. To taki słynny plac w Marrakeszu gdzie dynamicznie się zmienia,inaczej zwany centrum rozrywkowy dla Marokańczyków, od kabaretu do pokazu z wężami, chaotyczny plac w uporządkowany sposób. Spotkaliśmy się z jego znajomymi, są to Couchsurfingers, którzy od wielu lat działa w tym projekcie.





Drugi dzień pobudka o 9 rano, mama Amina już zdążyła wrócić z piekarni, i zrobiła nam pyszne śniadanie w Morrocan style. Wytłumaczyła mi cały proces pieczenia chleba w Maroku, robią ciasto w domu i później zaniosą to do piekarni za 1 dihram (25gr.) upieką Ci ciasto, dlatego są jeszcze ciepłe i pachnące.





Amine po śniadaniu mnie odprowadził do najbliższą autostradą i rozpoczęła się moją przygodę z autostopami.



Ourzazate (łar'zazat)

Pierwszy raz jak złapałem stopa to było w Iranie, w temperaturze 45 stopni, siedziałem bez radny na granicy między Armenią a Iranem, chciałem się jak najszybciej się wydostać stamtąd, ale nie było mi stać na te drogie taksówki, które sam musiałbym zapłacić za taki długi dystans, także zdecydowałem się, że zaryzykuję i pójdę na drogę i będę machał rękoma, udało mi się bezproblemowo zatrzymać jeden samochód, był taki miły Pan, który woził pomidory na targ, bardzo się cieszyłem, że go spotkałem, szkoda, że nie mówię po persku, tak to bym chętnie z nim porozmawiał.

Wracając do tematu, w Maroku autostop jest powszechny, bardzo dużo ludzi jeżdżą na stopa, dlatego też chciałem to właśnie w tym kraju doświadczyć. Byłem świetnie przygotowany, miałem wszystko zapisany. Poszedłem najpierw do stacji benzynowej na brzegu miasta, i zacząłem po kolej kierowcy pytać, pracownicy stacji też mi pomogli, ale bez skutku, powiedzieli mi, że muszę iść trochę dalej, może tam na drodze już uda mi się coś złapać. Bez wątpienia był to lepszy pomysł, od razu zatrzymał się Pan, i podrzucił mnie 3km dalej do skrzyżowania. Stałem dalej i czekałem dalej, po pół godzinach udało mi się złapać kolejny samochód, była to hiszpanka z marokańskim mężem i z dzieckiem, przylecieli rano z Barcelony i jadą do domu męża, dziewczynka miała rok i jest chora, ale spała cały czas, cała rodzina w Tinghir na nich niecierpliwie czekają, w końcu babcia jeszcze wnuczki nie widziała.



Mapa pokazuje, że to 400 km, ale musieliśmy przejechać przez góra Atlas, i to nam zajęło aż 8 godzin! Po drodze obudził się córeczka i zaczęła płakać, biedni rodzice musieli się zatrzymać i jej uspokoić. Dowiedziałem się, że ona mówi po chińsku, bo chodzi na zajęcia z języka chińskiego, ale ani słowa nie chciała ze mną wymienić. Niestety rodzice dotykają ją z brudnymi rękami, i podali leki też swoimi rękami, jako studentem medycyny, byłem nieco bardziej przestraszony, nigdy bym nie dotykam chorym z niezdezynfekowanymi rękami, nie zbliżał bym się do chorego, bo zaraz mogę zarazić kolejnego pacjenta (zakażenie krzyżowe). Więc ich zacząłem tłumaczyć, że nie wolno to robić, i żeby ona sama połykała leki, ostrzegałem też, że nie wolno sobie dawać leki bez zalecenia lekarza, bo dziecko w tym wieku nie toleruje wszystkie substancje chemiczne, zaraz jak jeszcze wysiadnie wątroba i wpadnie w śpiączkę. Haha, w końcu studiuję medycynę, miałem mega dużo do powiedzenia. Kiedy już było ciemno, dotarliśmy do miejsca - tzn podrzucili mnie do skrzyżowania 15 km od Ouarzazat, a oni pojechali do Aint Ben Haddou - czyli najbardziej znane miejsce w Maroku. Żałuję bardzo, że z nimi nie pojechałem i nie zostałem tam na noc, ale jak przeczytacie dalej jakie koszmary mnie spotkało to zrozumiecie.

Podszedł koleś i zasugerował $40 żeby mnie podrzuć do miasta, od razu odmówiłem, i chwile później złapałem stopa, starsza para, nie mówili po angielsku, ale podrzucili mnie gdzieś przy Meczecie.





Tak naprawdę miałem kolejnego hosta z Couchsurfingu w Ouarzazat, to taki Niemiec z Marokańczykiem, niestety nie wiem czy to para, ale są raczej po 50 roku życia, i tu mój pierwszy koszmar w Maroku:

Fouad zaprowadził mnie do ich domu, moje pierwsze wrażenie jeśli chodzi o Fouad był bardzo negatywny, jest bardzo zaniedbany, wyniszczały, ma długie kręcone ścieniałe włosy, brudne i tłuste, nie posiada wiele zębów, a te, które zostały są czarne i zniszczone. Zarówno Fouad i Bernard pracuje w produkcji filmowej, ich mieszkanie to ich scena do robienia pokazów i puszczenia filmów. Wyszedł Bernard z pokoju i się ze mną przywitał, on jest Niemcem, wyniszczony, wychudzony. Fouad mi powiedział, że są na Couchsurfingu od 8 lat, i mają dużo doświadczeń. Oto moje pierwsze podejrzenie: Nie jest możliwe, że ma tylko jeden pozytywny komentarz na profilu jeżeli już tak długo działają na Couchsurfingu. Mogę powiedzieć, że jestem bardzo doświadczonym Couchsurfingerem, mam ponad 30 pozytywnych komentarzy, spotkałem przeróżne osoby na tej stronie, wcześniej słyszałem dużo takich historii, i sam też doświadczyłem, chłopak wielokrotnie kasował profil i kradł pieniędzy swoich gości, czasami to nie musi być pieniądze, czasami to molestowanie seksualne.

Fouad zapytał czy chciałbym coś zjeść, powiedziałem, że nie chcę im robić kłopotów, pójdę do miasta żeby coś zjeść. Fouad zaproponował resztę spaghetti w kuchni, był uparty i nie pozwolił mi wychodzić. Zauważyłem, że mają goście, młody Marokańczyk siedział w oddzielnym pomieszczeniu, wyszedł i zaczął się zająć moimi Spaghetti, wyczułem po 5 minutach rozmowy, że w tym całym domu, wszyscy byli zaćpani, zacząłem się jeszcze bardziej nie swobodnie czuć. Dostałem sam makaron bez niczego, bałem się, że coś dorzucili, i nie ruszałem talerz. Fouad był trochę irytowany, zapytał czy mi to nie smakuje, powiedziałem, że niestety nie, zaoferował, że będą mi robić Tajine, jeżeli im dam trochę pieniędzy. czułem się bezradny, więc się zgodziłem. Zaczał mi pokazać jakie muzyki słuchają i puszczali z youtube'a, siedziałem i czekałem "niecierpliwie na swój Tajine".



Po 5 minutach, zapukał ktoś do drzwi, stary facet zaczął im rozdawać białe proszki, i wszystko już wiadomo, potwierdził moją hipotezę, więc od razu reagowałem, powiedziałem, że wychodzę, zacząłem tłumaczyć, że chcę dzisiaj jeszcze złapać stopa do pustyni, albo ew. autokar. Dałem czekoladę, którą im kupiłem na lotnisku w Mediolanie i ich przeprosiłem.

Dobrze, że miałem czekoladę, dobrze, że miałem wymówkę, chociaż są beznadziejne, ale ja już więcej tam nie posiedzę. Prędzej umrę ze stresu niż być zatruty i skradziony czy też zgwałcony. Po powrocie widziałem już negatywne komentarze na ich profilu, smuci mnie to, że są tacy interesowni ludzie, którzy wykorzystują różne strony podróżniczy z wspaniałą ideą, jak Couchsurfing do robienia takich rzeczy.

Znalazłem hotel 500m dalej i się zasiedliłem. Hotel Royal, pokój 80-130 dihram (40-60zł), i w końcu poszedłem na jedzonko



Sprawdziłem miejsce gdzie hiszpanka z rodziną jechała, okazuje się, że to Aint Ben Haddou, jeden z najbardziej znane miejsce w Maroku, zacząłem mocno żałować, że nie pojechałem z nimi, i twierdziłem, że jutro jadę, cofam się w stronę Marrakeszu, ale trudno.

W Maroku ani razu słońce mnie nie obudził, bo okna są takie małe, że ledwo światło do pokoju świeciło. Natomiast, obudził mnie hałas z ulicy. Przypomniało mi się jak to na Kubie było, chyba przez 2 tyg. pobytu na Kubie, ani razu nie spałem dobrze. Kubańczycy to naprawdę potrafią krzyczeć, od piątej już jest pobudka i tak trwa do ósmej co pół godziny.

Ruszyłem się w podróż o 10, bez śniadania poszedłem na brzeg miasta i próbowałem coś złapać, zatrzymał się autokar zasugerował 10 dihram (2.5zł) podrzuci mnie 15km dalej do tego skrzyżowania, gdzie wczoraj wieczorem byłem.



Z tego skrzyżowania jest też 15 km do Ait Ben Haddou. Chciałem coś złapać, ale było pusto na drodze, sporadycznie są autokary z Europejczykami. Z doświadczeniem wiem, że 15 km to ponad 2 godziny na pieszo, ale jak nic nie jedzie to pójdę już piechotą.







Pogoda nie sprzyja, pociłem się dużo, mimo, że listopad, upał straszny i sucho. Na szczęście zatrzymał się miły Pan z Maroka i podrzucił mnie do miasta, tak samo się stało w drodze powrotnej.







Dlaczego polecam Ajt Ben Haddou? Przede wszystkim dlatego, że jest wpisana na listę UNESCO. Ta piękna miejscowość stała się pocztówką Maroka. Można nie jechać do Fezu, można nie zobaczyć Casablanca, ale akurat Ajt Ben Haddou nie można ominąć.



Niestety nic nie jadłem w Ajt Ben Haddou, wszystko było 5 razy drożej, oprócz sklepiku gdzie można wodę kupić, twierdziłem sobie, że lepiej wrócić do Ourzazat i coś zjeść.







Zrobiłem to samo jak wcześniej, czyli poszedłem piechotą do krawędzi miasta i machałem, w tym razem uderzam w Saharę, czasu mam bardzo mało, nie długo zrobi się ciemno. Zatrzymał się Pan z pięknym białym BMW, opowiadał mi, że może mi tylko podrzuć 10 km dalej. Nie oszukujmy się, tak fajnie się siedziało w jego samochodzie, że tyłek nie chciałem już ruszyć, chciałem tylko mu powiedzieć, że jadę tam gdzie on, ale widziałem, że bardzo nie po drodze, więc pożegnałem grzecznie i z wielką niechęcią wysiadłem.





Stałem dokładnie..Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia gdzie byłem, ale wg mapy, to byłem na jakimś skrzyżowaniu 10 km od Ourzazat. Czekałem 10 min, zatrzymał się samochód, i pojechałem z całą rodziną w stronę Saharę. Mąż jest Marokańczykiem, a żona jest Szwajcarką, żeby dziecko się fajnie czuł, słuchaliśmy przez kolejne 4 godziny wszystkie piosenki z Disneya, od Hakuna matata do mam tę moc, tylko oczywiście wszystko po Francusku. Wrócili z Szwajcarii do rodziny, dlatego jadą do Tinghir (tak w połowie drogi do Sahary).

Było sympatycznie, ale było już ciemno i widać, że do Sahary raczej już mogę sobie odpuścić na dzień dzisiejszy. Rachid mnie zapraszał do siebie, powiedział, że mogę u nich nocować i zjeść z nimi kolację, więc why not.

To była wielka rodzina, pojechaliśmy najpierw do domu jego siostry, urodziła dziecko dopiero 3 tyg. temu, żeby uczcić, cała rodzina się u niej gromadzi. Podejrzewał, że było ich 20 osób. Usiedliśmy w sypialni jej siostry, i przyszła matka Rachid, wszyscy zaczęli jej rękę całować, a ja jako głupi turysta podałem tylko rękę i powiedziałem "al-salamu alaykum", za nią przyszli wnuczki i wnuki zaczęli całować rękę wszystkich starszych wraz ze mną, byłem nieco przestraszony. To co obserwowałem, mężczyźni nie robili nic, tylko kobiety obsłużyły, przynosiły talerzy, pieczywo, herbaty, bez przerwy sprzątały śmieci, zmieniały sztućce.











Później usiedliśmy wszyscy i jedliśmy kuzkuz z jednego talerza. Chleb świeży, pachnący. Wszystko było pyszne, i zupa i kuzkuz i ciasto, i owoce. Matka Rachid'a zapytała czy nadal jestem głodny, pomyślałem, że dokładnie jak polskie babcie, zawsze muszą upewnić czy na pewno jesteś najedzony.

Po jedzeniu poszliśmy do domu Matki Rachid'a, to wielki dom z trzema oddzielnymi budynkami, było bardzo dużo pokojów, do tego mały ogród z granatem i innymi warzywami, cały zoo z kozą, a w domu kotki. Spałem w salonie, było daleko od toalety i łazienki, było cudownie się umyć znowu i to jeszcze z ciepłą wodą.












Rano mnie obudził śpiewające ptaki i słońce. Pomyślałem o wszystkich ludzi, którzy mi pomogli w tej podróży, każdy gest, każdy moment pamiętam jakby było dawno temu, ale świeżo wszystko sobie przypominam.


Byłem z kolej zaproszony na śniadanie przed wyjazdem, ja byłem bardzo wdzięczny za to co Rachid dla mnie zrobił, bardzo się cieszę, że to ja ich spotkałem, że jako nieznajomy, traktowali mnie dobrze, mogłem się poczuć jak w domu, i w tym nieznanym kraju, mam na kogo liczyć.





SAHARA!

Dla kogo jest Sahara w Maroku? Na pewno nie dla wszystkich. Sahara to jest największa strefa pustynna na świecie, ciągle z Maroka aż do Egiptu, znajduje się w terytoriach 11 państw. Jeżeli będziecie mieli okazję zwiedzić Saharę w Maroku, to zauważycie, że ona jest tylko przy granicach z Algierią. Jeżeli nie planujecie pojechać wgłąb jak Algieria, Mali, Czad, Mauretania czy Niger, to przynajmniej zobaczyć Saharę w Maroku. Można pojechać do Merzouga czyli Erg Chebbi czy też Erg Chegaga (Jeżeli macie samochód, bo ciężko dojechać), tyle samo zajmie wam z Marrakeszu, a wybrałem Erg Chebbi, słyszałem, że jest większa i wyższe wydmy.

Wsiadłem na autokar i pojechałem do Errachidia. W autokarze, dużo myślałem, wydaję mi się, że to jest taki problem z podróżoholikami: Myślisz o kolejnych podróżach będąc w jednym, zacząłem myśleć nad Cyprem, wyobrażałem sobie siebie na plaży, w tych kamiennych wioskach. A później zacząłem nie realnie myśleć, od Meksyku do Indii, od Namibii do Grenlandii i aż już skończyło się podróż, skończyło się też moje jaranie się.

W Errachidia trzeba szczególnie być ostrożny, nie można ufać ludziom którzy próbują Ci namówić na wycieczkę na Saharę. Dzwoniłem do jednego chłopaka z Couchsurfingu, i pomyślałem, że może gdzieś wyskoczyć na obiad, ale nie był blisko, więc bez obiadu ruszyłem znowu w podróż.

Najpierw mnie zabrał chłopak, który jechał nie w tym kierunku, podrzucił mnie do skrzyżowania.





później mnie zabrali dwóch starszych Panów, jeden dziennikarz, pisze na temat tych hoteli w Merzouga, dlatego mają darmowe noclegi załatwione, a drugi to nauczyciel od Arabskiego, zapraszał mnie do siebie do Casablanki, powiedział, że mieszka z Żoną, a syn jest obecnie w Paryżu, nie długo jedzie do Europy. Mają dużo czasu wolnego, bardzo chętnie mnie przenocuje i pokaże mi miasto. Ale naprawdę czasu już nie miałem, tak to bym chętnie korzystał z zaproszeń.



Co mnie denerwowało? Było bardzo dużo samochodów obcokrajowców do Merzouga i żaden z nich nie zatrzymał jak mnie zobaczył, wydaje mi się, że to logiczne, że jeżeli widzisz swoich rodaków to raczej pomagasz.

P.S. Jeżeli ma się dużo czasu można się zatrzymać między Errachidia a Merzouga w tzw "Safari" w dolinie, wygląda to tak jak z filmu:





Podrzucili mnie do Hassilabied, 5 km od Merzouga, tam zadzwonili do mojego hosta, i miałem na niego czekać przy sklepiku, długo na niego czekałem, później powiedział, żebym na niego czekał w restauracji, więc wiedziałem, że znowu oszukuje i coś kombinuje, niestety ja już sobie poszedłem, dużo czasu nie miałem, wiedziałem, że słońce wschodzi już za 2 godziny, a ja muszę się do pustyni się przedostać, rzeczywiście widać z daleka, że tam jest, czerwona pustynia, bardzo się wyróżnia od okolicy, wygląda jak piaskownica sztucznie nasypana. Poszedłem przed siebie, natomiast nie wiedziałem gdzie mi ta droga prowadzi. Po chwili spotkałem Anglika, opowiadał mi jak to jest na pustyni i polecił swój hotel bo organizują też noclegi w pustyni, powiedział mi o cenie, i poszedłem za nim. Niestety w pierwszym momencie się nie dogadałem, dla mnie jest za drogo, a ja nie miałem tyle pieniędzy, więc podarowałem sobie, wyszedłem z hotelu i poszedłem w stronę Saharę (wiem, jestem szalony). Po pół godzinach na nogach, przyjechał ten facet z recepcji i zaczął ze mną negocjować, powiedział, że 300 dihram, to się zgodziłem.

O czym warto zapytać:

1. Czy daleko jest namiot od miasta (im dalej tym lepiej)
2. Czy jedziemy tam i z powrotem wielbłądem ?
3. Czy wielbłąd jest spokojny (tak dla żartów)
4. Czy będzie kolację w namiocie?
5. Ile osób będzie w namiocie?
6. Czy rano jest zapewniony prysznic w hotelu?
7. Czy jest śniadanie w hotelu?

Powiedział, że jest 3 Czechów, zabrał mnie z powrotem do hotelu, wybrałem swój wielbłąd, i ruszyliśmy w drogę



Droga trwała może 2 godziny, aż do momentu, że miasta już nie widać, było co raz ciemniej, a w końcu to już nic nie widziałem. Ciężko się jeździć na wielbłądach, musiałem cały czas mocno trzymać inaczej to spadnę, wielbłąd nie utrzymuje równy poziom jak chodzi, te nóżki nie napina się mięśni, myślę, że to sposób, żeby zaoszczędzić energię - czyli chodzić z semizwiotczanymi nogami. Biedny jeszcze mój plecak jedzenia, koc, kołdrę nosić. Jakoś miło nie wspominam tą chwilę, kość na tyłku bolała przez kolejny tydzień.






Namiot był duży, kompleksowy, są sypialni, kuchnię i salon, a środku jest otwartą pole, a łazienki brak. W końcu to się załatwia gdzie tylko chcesz, byle daleko od namiotu. Tam oprócz dwóch Marokańczyków, był jeden chłopak i dwie dziewczyny.

Przywitałem się z nimi: "Hi, I'm Han, nice to meet you, where you from?" - wiedząc, że są z Czech, ale wypadałoby z grzeczności zapytać.

"We are from Poland" - odpowiedzieli

no masz, nie po to przyjechałem na Saharę, daleko od domu, żeby dalej z Polakami zadawać. Ale oczywiście to bardzo miła niespodzianka, widocznie Marokańczyk z recepcji się pomylił.

Zwykle to Polacy nie mogą uwierzyć, że jestem z Polski, może dlatego, że nie wyglądam hihi, ja bym zawału dostał jeżeli spotkałbym się z drugą Azjatą z polskim akcentem, więc ich też nie dziwię. Czasami jak słyszę Polacy to udaję, że nie mówię po polsku i podsłuchuję o czym właśnie obgadują. Ludzie potrafią gadać o bardzo skrajnych rzeczach, komentują, krytykują na głos, przecież nikt nie rozumie, to cechy cebulaków wychodzą. A ja wolę z góry już zaczął gadać po polsku, żeby za ostrzegać, że też rozumiem.

Są bardzo mili, powiedziałem im o moich przygodach w Maroku, co mi spotkało, opowiedzieli mi też co im spotkało, zapytali co jest do zobaczenia w Fezie, powiedziałem co ja sądziłem o Fezie, że jest gorszy niż Marrakesz, większa medina, większy labirynt, łatwiej się gubi, niestety ich trochę przestraszyłem. Ale rzeczywiście Fanem Fezu nie byłem, może dlatego, że miałem dość już „gościnność” Marokańczyków pod koniec mojego wyjazdu, może dlatego, że nie zauroczył mi miasto.

Ci dwaj Marokańczyków zaczęli przygotowywać obiad, a wy sobie siedzieliśmy w naszym salonie i rozmawialiśmy. Na pustyni nic nie było słychać, absolutnie nic, zasięgu nie dociera, wystarczy popatrzeć na niebo, miliard gwiazd świecą w niebie, po pysznym obiedzie czyli Tajine i inne cudy, poszliśmy oglądać gwiazdy. Rzeczywiście to był ten moment kiedy sobie uświadamiasz jaki jesteś mały i zbędny na tym planecie, jak pojedynczy piasek na tej Saharze. Szczerze mówiąc nie byłem podekscytowany, było mi smutno, czułem się izolowany. Byłem wychowany w dużych miastach w Chinach, pamiętam jaki to był dramat żeby się przeprowadzić do Polski, Warszawa dla mnie w tam tym czasie to bardzo odludnione miasto, życie jest powolne, wszystko się rusza w bardzo wolnym tempie, nie podobało mi się tego, chciałem żyć intensywnie, potrzebowałem ludzie, przetłoczone miasto.

Myślałem dużo, myślałem też o moich ostatnich związkach, 3 miesiące wcześniej przeżyłem dramatyczną chwilę w moim życiu. Dowiedziałem się o jego ukrytego związku przypadkowo od tej drugiej osoby, i różne inne rzeczy. W ciągu 2 godziny, przyszedłem od stanu: bez niego nie mogę żyć dalej, nie długo za niego wyjdę, wezmę ślub, do takiego stanu: nic z tego już nie będzie, on jest już dla mnie martwy, koniec. Byłem bombardowany wiadomościami, nadal potrzebuję czasu, żeby to strawić.

Ten noc pod miliardami gwiazdami, spałem najlepiej, absolutnie cisza, spokój.

Rano o 7 obudziłem się jak zobaczyłem wschód słońca, piasek był zimny, zmarzłem się jak deptałem po piasku, zrobiłem parę zdjęć i pożegnałem już Maroko





Instagram: HAN_DAN_Z

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

kia-80 28 grudnia 2015 09:58 Odpowiedz
My z G. też wrócimy do Maroko po wszystko: po niepowtarzalny klimat, po słońce, po naleśniki jedzone na krawężniku, po piękne krajobrazy. Dziękuję Han ze "zabrałeś" nas tam. Teraz jeszcze bardziej tęsknię ;).
k-marek-trusz 31 stycznia 2018 16:03 Odpowiedz
Wspaniała przygoda - świetnie piszesz, a niewielkie problemy z gramatyką języka polskiego dodają tylko prawdziwości relacji. Gratuluję.