0
novaq64 1 czerwca 2016 23:15


W lipcu 2015 r. wraz z Małgorzatą wybraliśmy się do Gruzji. Przeżyliśmy tam jak dotąd chyba naszą najwspanialszą przygodę i kiedy zadajemy sobie nawzajem pytanie: ze wszystkich miejsc, w których kiedykolwiek byłaś/eś, gdzie było najpiękniej ? Obydwoje jednomyślnie odpowiadamy, że w Gruzji, a konkretnie w jednej z kompletnie odizolowanych od reszty świata, tuszeckich osad o nazwie Dartlo, która szczególnie przypadła nam do gustu.

Jadąc do Gruzji priorytetem były góry. Praktycznie cała północna część Gruzji leży w paśmie Kaukazu. Wybór tras trekkingowych i szczytów do zdobycia jest przeogromny. My zdecydowaliśmy się na pokonanie drogi z Omalo do Shatili, która biegnie przez dwie krainy historyczne o nazwie Tuszetia i Chewsuretia wzdłuż granicy z Czeczenią i Dagestanem. W swoim kulminacyjnym momencie osiąga wysokość 3.400 m.n.p.m. Są to być może najbardziej niedostępne regiony Gruzji, zdecydowanie rzadziej odwiedzane przez turystów niż okolice Kazbegi czy leżącej bardziej na zachód Swanetii.

Aby dotrzeć do Omalo - naszego punktu startowego i nieformalnej stolicy Tuszetii trzeba dojechać do miejscowości Alwani niedaleko Telawi stolicy winiarskiego regionu Kachetia. W Alwani należy być w miarę wcześnie żeby złapać kierowcę terenówki, który zabierze Cię w 70 km niezapomnianą górską trasę. Trasę z Alwani do Omalo można również pokonać pieszo, ale jest to wariant dla osób, które dysponują dużo większą ilością czasu. Była to praktycznie jedyna informacja jaką posiadaliśmy na temat planowanej wycieczki. Szczerzę muszę przyznać, że przygotowani byliśmy fatalnie, nie mieliśmy czasu przed wyjazdem aby zdobyć odpowiednie informacje, nie posiadaliśmy nawet porządnej mapy, a przewodnik z wydawnictwa Bezdroża nie za wiele miał do powiedzenia na temat Tuszetii. W Telawii zakupiliśmy w bardzo szybkim tempie podstawowy ekwipunek m.in. palnik z kartuszem gazowym, nóż, latarkę, papier toaletowy, kiełbasę, makaron, przecier pomidorowy i pomarańczowe czapki z daszkiem. Generalnie za bardzo nie wiedzieliśmy co nas dokładnie czeka. Obawy były tym większe, że była to tak na prawdę nasza pierwsza poważna górska wyprawa w życiu.

Izolacja Tuszetii i Chewsuretii spowodowana jest w sposób oczywisty położeniem geograficznych tych krain. W chwili obecnej poza małymi osadami składającymi się z kilku rodzin i pasterzami praktycznie nikt tu nie mieszka, jednak w przeszłości wyglądało to ponoć zupełnie inaczej. Tony Anderson w książce Chleb i proch wędrówka przez góry Gruzji (gorąco polecam przeczytać przed wyjazdem) pisze tak: Chewsurowie i Tuszynowie to ludy, których dzieje sięgają daleko wstecz i obfitują w rozmaite zawirowania podobnie jak dzieje samej Gruzji. Żyją wysoko w górach i przez wieki wypasali swoje bydło i walczyli z sąsiadami i najeźdźcami z północy oraz ze wschodu. Znano ich jako poetów i wojowników. Kiedy potężny imam Szamil poprowadził swoich ludzi na świętą wojnę z Rosją, usiłował podporządkować górskie plemiona swojej woli i wówczas Chewsurowie, będący chrześcijanami (choć jak wszyscy mieszkańcy gór zachowali w swoich wierzeniach liczne elementy pogańskie), pokonali go pod Shatili i zmusili jego wojska do odwrotu przez przełęcze prowadzące do Czeczenii i Dagestanu. A kiedy W XVII wieku gruziński władca Aleksander z Kachetii odpierał najazdy Persów i sprzymieżonych z nimi Lezginów, wezwał do pomocy wielotysięczną armię złożoną z Pszawów, Tuszynów i Chewsurów. Oczywiście, dawne życie jest już tylko wspomnieniem, ale leżące u jego podstaw wartości są żywe...

Obecnie jedynym śladem dawnej potęgi są liczne zagadkowe kamienne wieże rozsiane po niemal całym Kaukazie Południowym. Kto i kiedy zbudował te wieże i jaką spełniały funkcję ? Tego chyba dokładnie nie wie nikt. Jedni mówią, że były to wieże obronne bądź sygnalizacyjne inni, że również mieszkalne. Może Wy znacie ich historię ? Jedno co o nich na pewno można powiedzieć, to to że są niesamowicie klimatyczne. Porównania z klasykami literatury fantasy są jak najbardziej na miejscu. Wersja mówiąca o tym, iż są to wieże sygnalizacyjne, a w razie zagrożenia na ich szczytach rozpalano ogniska bardzo mi się podoba i przywodzi na myśl jeźdźców Rohanu.

Poniżej foto relacja z pierwszego etapu podróży:



Małgorzata po wynegocjowaniu stawki za przejazd. Czekanie na odjazd trwało ok. 2 godzin, bo nasz kierowca liczył, że pojawi się jeszcze jakiś pasażer. Cena była dość wysoka, z tego co pamiętam było to ok.150 zł. Zanim wyruszyliśmy do samego Omalo jeszcze objechaliśmy kilka domostw i zabraliśmy paczki dla ludzi mieszkających w górach. Widać, że nie codziennie ktoś jedzie do Tuszetii. Kierowca na koniec zgarnął jeszcze jakiegoś chłopaka z wioski i w końcu ruszyliśmy. Po drodze próbowałem nawiązać konwersację z kierowcą, lecz z uwagi na barierę językową nie za bardzo się dało. Sama trasa była spektakularna i jednocześnie bardzo niebezpieczna. Po drodze mijaliśmy wiele krzyży upamiętniających śmiertelne ofiary wypadków.



Opuszczamy równinne tereny i powoli zaczynamy się piąć w górę.




Po drodze napotkaliśmy korek.




Zbliżamy się do przełęczy Abano na wysokości 2.900 m.n.p.m. W tamtym czasie był to mój osobisty rekord wysokości.




Pierwsze górskie widoki, na które tak bardzo czekaliśmy. Zbocza Kaukazu praktycznie pozbawione drzew od samego początku dawały nam doskonałą widoczność.



Przejechaliśmy przez przełęcz, jedziemy w kierunku północnej granicy z Czeczenią.




Widać już Omalo i jego historyczne wieże charakterystyczne dla całego regionu Tuszetii.




Zachód słońca w Omalo. Tu spędziliśmy nasz pierwszy nocleg. W Omalo działają ze dwa albo trzy pensjonaty, w których można wynająć pokój, zjeść i wykąpać się. My skorzystaliśmy z namiotu, a rano zjedliśmy przepyszne śniadanie i umyliśmy się w ciepłej wodzie. Jeśli chodzi o rozbijanie namiotu to w osadach nikt nie stwarza jakichkolwiek problemów i jest to w pełni akceptowane. Jedyny mały i sympatyczny zarazem mankament jest taki, że może Was rano obudzić krowa albo koń szwędające się koło namiotu. W nocy jest trochę gorzej, bo wyobraźnia człowiekowi podpowiada, że to wilki albo niedźwiedzie próbują dostać się do środka i Cię zjeść.




Nocleg w Omalo.



Śniadanie w jednym z pensjonatów w Omalo. Szczególnie godna polecenia jest herbata zaparzana z lokalnych ziół. Kuchnia Tuszecka jest bardzo prosta, ale w żadnym wypadku nie stanowi to wady. Oparta jest na chlebie przypominającym podpłomyk wypiekanym w tradycyjnych piecach, lokalnych serach i górskich ziołach. Z mięs przeważa baranina (ponoć wieprzowina jest zakazana). Dużo jest dań mącznych w postaci różnego rodzaju placuszków, racuszków itd. Jeśli chodzi o alkohole to zdecydowanie dominuje czacza i wino (będzie jeszcze o tym mowa w kolejnych odcinkach).




Panorama Omalo od północnej strony. Poniżej zlokalizowane jest tzw. Dolne Omalo.










Powyżej tradycyjne wieże tuszeczkie.




Tak jak wspominałem wcześniej naszą cechą charakterystyczną były pomarańczowe czapki zakupione w Alwani.




W tym miejscu zaczyna się nasza wspaniała przygoda. Wyruszamy do Dartlo. Dalszy ciąg relacji w kolejnym wpisie na temat Gruzji.

Zapraszam do odwiedzenia mojego świeżo powstałego bloga http://blogpodrozniczymichalanowaka.pl/

Wkrótce pojawią się kolejne wpisy związane z podróżami.

Pozdrawiam
Michał Nowak

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

bepaja1 24 czerwca 2016 22:38 Odpowiedz
zaczelo sie calkiem niezle,ciekawe miejsce chyba jeszcze nie do konca odkryte.czekam na nastepne wpisy